wtorek, 3 grudnia 2013

Zielone Wzgórze w Sulistrowiczkach

Sulistrowiczki to niewielka wieś pod Sobótką położona w kotlinie otoczonej Wzgórzami Oleszeńskimi, Ślężą i Radunią, pierwszy raz wspomniana już w 1677 roku jako Klein Silsterwitz. W połowie XVIII wieku w Sulistrowiczkach funkcjonowało pruskie królewskie podleśnictwo, gorzelnia, 2 młyny wodne, piekarnia, tartak, wytwórnia wosku, oleju i soków, katolicka szkoła filialna oraz 28 warsztatów rzemieślniczych, w tym blisko połowa tkackich. Na początku XX wieku właścicielem wsi został dr Erich Bohn, z którego inicjatywy powstał jeszcze przed I wojną światową zakład leczniczy (obecnie budynek Caritasu, w czasie wojny szpital wojskowy) i otaczający go kompleks parkowy. Ze względu na zastosowanie licznych dzieł wodnych – stawów i kaskad park nazwano Wenecją. Do dziś zachowała kompozycja parku i część urządzeń wodnych (dwa stawy o obmurowanych granitem brzegach i zespół kaskad). Stylowe ogrodzenie rozebrano około 1970 roku, pozostawiając wyłącznie dwie stylowe kamienno-drewniany bramy (górną i dolną) od strony szosy, w które wmontowanoa fragmenty zabytkowej szesnastowiecznej kamieniarki - piaskowcowe płaskorzeźbione personifikacje Wiary i Miłosierdzia oraz ornamenty akantowe.  Dzięki stworzeniu sztucznego zalewu na Sulistrowickim Potoku w 1970 roku Sulistrowiczki stały się miejscowością letniskową, szczególnie atrakcyjną dla mieszkańców pobliskiego Wrocławia. Znaczna część wsi została wtedy rozparcelowana na małe działki, na których postawiono liczne domy rekreacyjne - zarówno letnie, jak i całoroczne. Spacerowanie wśród nich i dzisiaj daje niezapomniane wrażenia sennego uzdrowiska.

Do Zielonego Wzgórza nie jest trudno trafić. Z głównej szosy wystarczy zejść w ulicę Słupicką i na końcu widać już spory ceglany budynek na rogu ulic Parkowej i Zielone Wzgórze właśnie.  Za nim, z niewielkiego parkigu wchodzimy do uroczej sulistrowickiej restauracji. Stolików jest zaledwie osiem i weekendowe popołudnia może być naprawdę ciężko ze znalezieniem wolnego. Dużo łatwiej jest latem, gdy na zewnątrz na gości czeka całkiem spory ogródek. Cały wystrój zdecydowanie rustykalny, z grubymi linami podwieszającymi półkę nad barem i z muszelkami zdobiącymi toaletę oraz żeliwnym piecykiem pod ścianą.

W karcie dań znajdziemy niewiele, jednak szczególnie godnie polecenia są trzy potrawy regionalne - Zupa Ślężysława (12 zł), Kiszeniaki (15 zł) oraz Misa Włosta z bułeczkami ślężańskimi (45 zł). Zupa Ślężysława to gęsta zupa na z czerwoną fasolą, cebulą, papryką i ziemniakami z dużymi kawałkami mięsa przypominający kluski. Kiszeniak to bardzo smaczny i duży podpłomyk przykryty serem twarogowym i lekko kiszoną kapustą, w całości oprószona jest specjalną mieszanką. W Misie Włosta znaleźć natomiast można duszoną w czerwonym winie wołowinę podawaną ze świeżo pieczonymi bułeczkami oraz domową konfiturą śliwkową.

Warte uwagi są też inne potrawy, jak pstrąg w mięcie czy podawana z ryżem zupa z cukinii. W restauracji można też zaopatrzyć się na wynos. Właściciele zadbali o kontakty z lokalnymi producentami i dzięki temu można spróbować i zakupić przepyszną kiełbasę czy wędzoną słoninę. Przed świętami pojawiły się również produkty rękodzielnicze - obrazy i wieńce bożonarodzeniowe.

Rzeczą o której spróbowaniu nie można zapomnieć, jest lokalne piwo. Więcej o jego historii w zimowym numerze kwartalnika Przystanek Dolny Sląsk. Jest to piwo ze słodów czeskiego klepiskowego, karmelowego i pilzneńskiego, chmielone szyszką Marynki i chmielu Lubelskiego, refermentowane w butelce. Do najtańszych nie należy, gdy mała butelka (0,33) niezależnie czy rozlana na miejscu czy kupiona na wynos kosztuje 10 zł.

Piwo Sobótka Górka

restauracja Zielone Wzgórze w Sulistrowiczkach

restauracja Zielone Wzgórze w Sulistrowiczkach

reklama restauracji Zielone Wzgórze w Sulistrowiczkach przed kościołem


Informacje praktyczne: Zielone Wzgórze znajduje się w Sulistrowiczkach przy ul. Parkowej 3, można tu dojść z głównego przystanku autobusowego we wsi pod kościołem w 10 min (szosa w stronę Sobótki/Wrocławia, ul. Słupicka). Zielone Wzgórze otwarte jest codziennie od 13 do 20, w weekendy do 21. Jednak, jak sami się przekonaliśmy, głodnych turystów przyjmują nawet przed 13.

wtorek, 26 listopada 2013

Bagel Stop w Krakowie

Bajgiel to typowe żydowskie pieczywo wypiekane od XVII wieku. Jest sporo historii o tym, skąd pochodzi. Legenda mówi, że przybył on do Polski z Wiednia, jako prezent na cześć zwycięstwa króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w 1683. Inni, powołują się na wymienianie bajgla już w 1610 roku w krakowskim dokumencie miejskim jako prezentu dawanego kobietom po urodzeniu dziecka. Sama nazwa wywodzona jest od niemieckiego słowa Bügel oznaczającego rączkę od kosza lub strzemię. Właśnie taki kształt mają bajgle, nazywane w Yiddish beygel, a po angielsku - bagel.

Wraz z wielką emigracją na przełomie wieków bajgle przeniosły się za ocean. Najpierw pojawiły się na Manhattanie, koło 1900 roku. W 1907 w Nowym Jorku powstała (obecnie już nieistniejąca) International Beigel Bakers' Union, która miała między innymi strzec sekretu wypieku bajgli. Receptury mogły być przykazywane z pokolenia na pokolenie wyłącznie synom członków stowarzyszenia. Część z nich produkowała bajgle wyłącznie ręcznie jeszcze do lat pięćdziesiątych XX wieku.

Pierwszą fabrykę bajgli założył poza Nowy Jorkiem żydowski piekarz polskiego pochodzenia, Harry Lender w 1927 roku w New Haven w Connecticut. To też jego firma, istniejąca do dziś (chociaż od 2003 roku już w ramach ogromnego koncernu Pinnacle Food) jako pierwsza wypuściła na rynek mrożone bajgle, które przez supermarkety trafiły do masowego klienta.

Dzisiaj bajgle stają się także popularne w Polsce. Coraz więcej lokali proponuje je na śniadanie z różnymi dodatkami. Nie ma w Polsce bardziej znanego "żydowskiego" osiedla niż Kazimierz w Krakowie, więc i bajgli to właśnie przede wszystkim tam powinno się spróbować. My trafiliśmy na późniejsze śniadanie do niewielkiej kawiarenki przy krakowskim placu Wolnica.

Bagel Stop Art Cafe zostało założone przez małżeństwo, Polkę i Irlandczyka, który to jest też autorem wiszących w lokalu nowoczesnych obrazów. W ofercie są codziennie świeżo upieczone bajgle od krakowskiego piekarza, który używa ponoć do wypieku maszyny pochodzącej wprost z Nowego Jorku.

Bajgle są smaczne nawet z samym masłem. Można jednak wybrać wiele dodatków, są wersje wytrawne z twarożkiem lub na słodko z masłem orzechowym. Nam najbardziej odpowiadała wersja z wędzonym łososiem. Do tego oczywiście czarna kawa i w niewielkim ogródku z możliwością oglądania dawnego rynku miasta Kazimierz, obecnego placu Wolnica. Na tym samym budynku, w którym znajduje się Bagel Stop można znaleźć tablica informującą, że w tym miejscu w 1868 r. odkryto relikty budowli uniwersyteckich, które król Kazimierz Wielki zaczął wznosić, ale nie zostały nigdy ukończone.

Kraków, Kazimierz, ul. Szeroka


Informacje praktyczne: Bagel Stop Art Cafe znajduje się w Krakowie przy pl. Wolnica 11, można tu dojść z dworca kolejowego Kraków Główny i Regionalnego Dworca Autobusowego w 30 min. (Planty ul. Westerplatte, ul. Starowiślna, ul. Józefa Dietla, ul. Bożego Ciała) lub z Rynku Głównego w 20 min (ul. Grodzka, ul. Stradomska, ul. Krakowska). Bagel Stop Art Cafe jest otwarte codziennie od 11.

wtorek, 19 listopada 2013

Cafe du Monde w Warszawie

Panie starsze już wcześniej wstawszy piły kawę, 
Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę 
Z gorącego, śmietaną bielonego piwa, 
W którym twaróg gruzłami posiekany pływa. 
Zaś dla mężczyzn więdliny leżą do wyboru: 
Półgęski tłuste, kumpia, skrzydliki ozoru, 
Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym 
Uwędzone w kominie dymem jałowcowym; 
W końcu, wniesiono zrazy na ostatnie danie: 
Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.*

Dziś śniadania może nie są aż tak wystawne, jednak wszyscy zgodnie przekonują że jest to najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia. Mimo że najważniejszy, to zazwyczaj spożywany w domowym zaciszu. Od paru lat pojawia się jednak moda, aby i na śniadanie udać się do restauracji. Na szczęście absurd w postaci menu śniadaniowego w lokalach czynnych w standardowych restauracyjnych godzinach czyli od południa zaczyna znikać, na rzecz "specjalizowanych" miejsc, do których może zajrzeć z rana.

Na śniadanie na mieście decydujemy się rzadko, w dużym stopniu ze względu na zamiłowanie do dłuższego spania w dni wolne i rozpoczynanie pracy już o ósmej w dni robocze. Wyjątkiem była wizyta w Warszawie. Może dlatego, że - przepraszam, jeśli stereotypowo - ale ze stolicą właśnie zwyczaj jadania śniadań na mieście najbardziej mi się kojarzy. Wybór padł na niewielki lokalik przy Alejach Jerozolimskich. Aby nie było już tak całkiem sztampowo, to na tym "drugim" końcu. A więc już na Ochocie (niedaleko dawnego dworca Warszawa Główna, obecnego Muzeum Kolejnictwa).

Cafe du Monde znajduje się na parterze PRL-owskiego bloku, chociaż wystrój wcale PRL-owski nie jest. Właściwie to i na te bloki warto zwrócić uwagę. To skupisko bloków w Alejach Jerozolimskich pomiędzy Placem Starynkiewicza a Placem Zawiszy nosi nazwę Osiedla Kombajn. Podobno architektom zarys placu budowy, który mieli naszkicowany na planie, skojarzył się z kształtem tego właśnie pojazdu.

Lokal jest malutki, zaledwie kilka stolików, urządzony bardzo przytulnie. Stoliki przykryte kraciastymi obrusami, na ścianach pełno uroczych drobiazgów, a do tego roznoszący się dookoła zapach świeżego pieczywa, które w postaci kajzerek, bajgli, bagietek i rogalików rozłożone jest w każdym wolnym miejscu baru. Do wyboru są cztery zestawy śniadaniowe po 15 zł (w tym kawa) - wiejski z jajecznicą lub jajkami sadzonymi, wiedeński z parówkami na ciepło, francuski z croissantami na słodko lub wytrawny z wędliną i żółtym serem. Porcje średniej wielkości, ale i tak można wyjść dobrze najedzonym, szczególnie że można jeszcze dokupić jakiś dodatek w postaci domowych ciast czy słodkich rogalików do kawy.

Podsumowując - pieczywo było pyszne i świeże, dodatki bez zarzutu. Jajecznica z dwoma plasterkami dobrze wysmażonego bekonu, wszystko przygotowane szybko i sprawie. Pozostaje tylko polecić. I to nie tylko na "śniadanie", gdyż w Cafe du Monde śniadania podawane są przez cały dzień - od 7 rano do 8 wieczorem!

Muzeum Kolejnictwa w Warszawie 26.10.2012
Znajdujące się prawie po drugiej stronie Muzeum Kolejnictwa
jest obowiązkowym dodatkiem do wizyty w Cafe du Monde
(lub Cafe du Monde jest obowiązkowym dodatkiem do wizyty
w Muzeum Kolejnictwa). Na ostatnim planie - bloki Osiedla Kombajn.

Informacje praktyczne: Piekarnio-kawiarnia Cafe du Monde znajduje się w Warszawie przy Al. Jerozolimskich 113-115, można tu dojść z Warszawa Centralnej w 10 min. Najbliżej jest z przystanku WKD Warszawa Ochota - wystarczy przejść na drugą stronę ulicy. Obok są też przystanki komunikacji miejskiej Pl. Starynkiewicza, stają tu tramwaje 7, 8, 9, 22, 24, 25 i autobusy 127, 128, 157, 158 i 175. Cafe du Monde jest otwarte codziennie od 7 do 20, a w soboty i niedziele od 9 do 18.

* Adam Mickiewicz, "Pan Tadeusz", księga II "Zamek"

wtorek, 12 listopada 2013

Maszoperia na Helu

Maszoperia to dawne stowarzyszenie rybaków, którzy prowadzili razem połowy na morzu. Członkowie maszoperii - maszopi - zawierali porozumienie na zasadach równości i solidarności. Każdy z maszopów w równym stopniu łożył na wyposażenie łodzi do połowów, miał też równy udział w podziale połowu i pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży nadwyżek ryb. Słowo maszoperia pochodzi z niderlandzkiego maatschappij i w Holandii w nazewnictwie firm wykorzystywane jest po dziś dzień, nie tylko w branżach związanych z morzem, czego przykładem mogą być Koninklijke Luchtvaart Maatschappij, czyli KLM (Królewskie Holenderskie Linie Lotnicze).

W Polsce maszoperie były znane już od czasów średniowiecza. Zrzeszali się w nich głównie Kaszubi. Co ciekawe, istniały różne odstępstwa od zasady równości, np. maszop żonaty otrzymywał zysk o 25% większy, wdowa - dopóki nie sprzedała sieci zmarłego męża i udostępniała je maszoperii męża - też otrzymywała pewien zysk. Jeśli ktoś był ciężko chory, przez rok brał udział w podziale zysku, tak jakby był całkowicie sprawnym członkiem maszoperii, chyba że choroba wynikała z pijaństwa - wtedy część zysku oddawano biednym. Inne reguły nakazywały maszoperii oddanie pewnej, zazwyczaj jednej dziesiątej, części zysku na cele społeczne, przytułki, szpitale czy kościoły.

Na czele maszoperii stał szyper, który zajmował się też podziałem zysków. Podziały odbywały się w dni, kiedy nie pracowano - w niedziele lub gdy sztorm nie pozwalał na wyjście morze. Nie była to prosta czynność, tradycyjnie wiązała się z dłuższym spotkaniem kończonym wspólnym posiłkiem i napitkiem. Stąd też z czasem nazwa maszoperii przylgnęła do tawern i gospód, w których takie spotkania się odbywały.

Restauracja Maszoperia na Helu istnieje już prawie 40 lat. Tworzą ją trzy domki: mały, większy i największy. Ten średni to zabytek z 1830 roku - typowa helska chata rybacka, która do dzisiaj zachowała klimatyczne wnętrze ze starymi meblami. Mały domek to niegdysiejsza zwykła komórka, a teraz mieści jedną kameralną salę z kominkiem. Największy został dobudowany niedawno jako wierna replika typowej kaszubskiej chaty. Wewnątrz w ścianę frontową wkomponowano autentyczne bulaje z łodzi podwodnej.

Według informacji z karty większość potraw, które oferuje restauracja Maszoperia, to albo własne przepisy właścicielki - Anny Marii Chwirot, albo - zdobyte przez nią. My weszliśmy tutaj głównie po to, aby spróbować czegoś typowo kaszubskiego. Potraw kuchni kaszubskiej jest jednak stosunkowo niewiele w menu, ale powód tego taki - jak twierdzą właściciele - że kuchnia kaszubska była zawsze bardzo uboga. Tu mieszkali biedni ludzie, odżywiali się bardzo prosto.

Mimo wielkiego wyboru ryb, smakowicie wyglądających na talerzach licznie zebranych gości, zdecydowaliśmy się na spróbowanie tylko kuchni regionalnej. Na przystawkę - dorsz w bekonie. Niewielkie kawałki białego dorsza, ugotowane ale nie rozgotowane, zawinięte w przypieczone kawałki pysznego boczku. Jedyny zarzut jaki można postawić – zdecydowanie za mało. Ale w końcu to tylko przystawka Potem zupa rybna z kawałkami łososia. Bardzo przyjemnie rozgrzewająca - mimo środka lata nam akurat w Helu przydarzył się dzień deszczowy - i pachnąca tak, że już samym tym zapachem można by się nacieszyć.

W roli wakacyjnego dodatku do jedzenia wystąpiło oczywiście piwo. Wybór duży i mimo że nie jest to piwo dokładnie z tego regionu (browar Gościszewo położony jest pod Malborkiem), to cóż innego można wypić będąc na Helu jak "Viva Hel". Jest to piwo pszeniczne o lekko owocowym kwaśnym smaku, lekkiej goryczce i wyraźnie drożdżowym posmaku. Kolor, jak na nadmorski obszar przystało, typowo bursztynowy.

Helski port rybacki, skąd zapewne pochodzą ryby, które mieliśmy okazję spróbować 19.07.13

Piwo Viva Hel w Maszoperii na Helu 19.07.13

Informacje praktyczne: Restauracja Maszoperia znajduje się w Helu przy ul. Wiejskiej 110, można tu dojść z dworca kolejowego (przystanek PKS obok) w 12 min. (przez ul. Dworcową) lub z portu i molo w 5 min (przez ul. Żeglarską). Restauracja Maszoperia jest otwarta przez cały rok od 10 do 22, w sezonie od czerwca do sierpnia od 8 do 23.

wtorek, 5 listopada 2013

Stara Stajnia w Łomnicy

Dominium Łomnica to dwa pałace i folwark w podjeleniogórskiej wsi. Duży pałac powstał na początku XVIII wieku, a mały, nazywany też Domem Wdowy, sto lat później. Ostateczna przebudowa, która nadała pałacom wygląd taki, jaki możemy obserwować dzisiaj, nastąpiła w połowie XIX wieku po przejęciu pałacu przez rodzinę von Küster. Całość otoczono parkiem krajobrazowym w stylu angielskim rozciągającym się wzdłuż rzeki Bóbr. Tworzy on spójną kompozycję ze znajdującym się po drugiej stronie rzeki parkiem Pałacu Wojanów. Obydwa pałace w linii prostej dzieli zaledwie kilkaset metrów i jest to jeden z najbardziej uroczych zakątków jeleniogórskiej Doliny Pałaców i Ogrodów.

Obecni właściciele, Ulrich i Elizabeth von Küster, przyjechali do Łomnicy na początku lat 90. XX wieku. Nabyli wtedy, nie bez pewnych trudności, zrujnowany pałac od Agencji Nieruchomości Rolnych. Potem udało im się nabyć również Dom Wdowy i zabudowania folwarczne. Remont zaczął się od razu i mimo że dzisiaj widać już wiele efektów renowacji, to w wielu miejscach trwa on nadal. 
Obecnie w pałacu znajduje się otwarte codziennie muzeum. Zwiedzać można historyczne sale na parterze z typowymi dla dworów dolnośląskich od XVIII do XIX wieku meblami i wyposażeniem. W Domu Wdowy znajduje się hotel i restauracja, w zabudowaniach folwarcznych - sklep lniarski, sklep z produktami regionalnymi, piekarnia i druga, moim zdaniem ta ciekawsza, restauracja.

Restauracja "Stara Stajnia" urządzona jest w stylu rustykalnym. Wszędzie pełno starych maszyn i narzędzi rolniczych oraz sprzętów kuchennych, które nadają miejscu specyficzny klimat, podobnie jak obecne w paru miejscach stare zdjęcia. Dania zamawia się przy barze, chociaż przed podejściem dobrze jest się chwilę zastanowić, bo wybór jest niemały. Menu składa się z dań typowej polskiej kuchni, smacznych i serwowanych w całkiem dużych porcjach.

Byliśmy tam już dwukrotnie, więc mieliśmy okazję spróbować kilku propozycji. Szczególnie godne polecenia są pierogi z pełnoziarnistej mąki w różnych smakach oraz robione na świeżo placki ziemniaczane. Warto też zamówić zestawy, jak na przykład "Patelnia Chłopska", gdzie znajdziemy smażone ziemniaczki, boczek z cebulką i na wierzchu dwa jajka sadzone.

Przy zimowych wizytach polecam zdecydować się na grzane wino z dodatkami podawane w bolesławieckim kubku, a latem - na maślankę lub zimny kwas chlebowy. O każdej porze roku warto też spróbować oryginalnych karkonoskich nalewek w stylu likieru staniszowskiego, mimo że ten oryginalny jest już u nas niedostępny, bo produkcja po wojnie "przeniosła się" do zachodnich Niemiec.  

grzane wino w restauracji Stara Stajnia 16.02.13

reklama Dominium Łomnica przy pętli autobusowej Łomnica Szkoła 16.02.13

restauracja Stara Stajna w zabudowaniach folwarcznych Dominium Łomnica 16.02.13

wnętrze restauracji Stara Stajnia 16.02.13


Informacje praktyczne: Stara Stajnia znajduje się w zespole pałacowym Dominium Łomnica pod Jelenią Górą. Można tu dojechać autobusem podmiejskim linii 3, 11 lub 33 z okolic dworca PKP (przystanek Tunel przy ul. Wincentego pola po drugiej stronie torów) i PKS (przystanek za płytą dworca przy obwodnicy - linie 3 i 33 lub po wyjściu z dworca w stronę centrum - linia 11) do przystanku Łomnica Szkoła, skąd widać już park i pałac. Autobusy w weekendy są średnio co godzinę, w tygodniu nawet częściej. Restauracja jest czynna codziennie od 11 do 21 w sezonie (połowa marca - koniec października) i do 20 poza sezonem. 

wtorek, 29 października 2013

Pasztecik w Szczecinie

W 1969 roku szczecińska spółdzielnia spożywców "Społem" otrzymała z demobilu radziecki  Automat do prigotowlenia pirożków. Takie trzy ważące prawie tonę maszyny służyły wcześniej stacjonującej w Szczecinie Armii Czerwonej. Każda była w stanie wykonać od 600 do 700 pierożków, przypominających trochę nasze krokiety, w ciągu godziny. Zadaniem maszyny było zapewnienie szybkiego posiłku dla całej dywizji lub niewielkiego miasteczka w przypadku jakiejś katastrofy.

Dla pierożka pracownicy szczecińskiego WSS "Społem" wymyślili nazwę pasztecika, zapewne ze względu na mięsny farsz, początkowo wołowy, a później także wieprzowy czy z mięsa mieszanego. W latach 80., gdy mięsa na rynku brakowało, pojawiły się wersje z pastą jajeczną, rybą i serem. Obecnie można spróbować pasztecików mięsnych, z pastą jajeczną, z parówką, serowym z pieczarkami i z kapustą z grzybami.

Pierwszy bar "Pasztecik" powstał przy al. Wojska Polskiego 11 na przeciw nieistniejącego już kina "Kosmos". W 1975 roku kolejny bar pasztecikowy powstał na przeciwko hotelu "Gryf" w al. Wojska Polskiego 46. Pod koniec lat 80. stał się filią pionierskiego "Pasztecika", a dziś jej jedynym dziedzicem tej tradycji gdyż pawilony po 11 zostały wyburzone na początku lat 90. XX wieku.

Bar prowadzi pani Bogumiła Polańska, która była pierwszą kierowniczką jeszcze pod starym adresem. To też dzięki niej pod koniec 2010 roku szczeciński pasztecik znalazł się na Liście Produktów Tradycyjnych Województwa Zachodniopomorskiego. Po wejściu wydaje się, że czas stanął w miejscu i nic się tutaj właściwie nie zmieniło od czasów PRL, nawet personel. Pani Krystyna Trojecka wydaje paszteciki od ponad 40 lat, zaś pani Krystyna Małolepsza od 20 lat obsługuje klientów przy kasie. Wystrój tworzą typowe dla barów mlecznych wysokie stoły i taborety. Na ścianach socrealistyczne kolorowe mozaiki, a w wazonach obowiązkowe, chociaż nie zawsze czerwone, goździki.

W środku wygląda jak w typowym barze mlecznym, jest czysto i schludnie. Przy wejściu jest kasa i od razu się zamawia. Potem z paragonem udajemy się do okienka, gdzie pani wydające drożdżowe przysmaki nabija skrupulatnie na szpikulec. Paszteciki są bardzo sycące, a 3 złote za sztukę zapewnia dobry obiad za niewielkie pieniądze Smak zależy głównie od nadzienia. Nam najbardziej smakowały mięsne (tradycyjne) i serowe z pieczarkami (chociaż niektórzy szczecinianie nie chwalą takiego odejścia od tradycji). Do pasztecików koniecznym dodatkiem jest ciepły barszczyk, który mimo że podawany w plastikowym kubeczku, na pewno z torebki nie jest.

W przyszłym roku szczecińskiemu pasztecikowi stuknie 45 lat i jak udało się podsłuchać, okazja ta bez hucznej fety się odbyć nie powinna.

Szczecin, wnętrze baru Pasztecik 13.09.2013
fot. Wojciech Głodek / CC-BY-NC-SA

Szczecin, bar Pasztecik 21.04.2011 fot. Mateusz War CC-BY-SA
fot. Mateusz War / CC-BY-SA

Informacje praktyczne: Bar Pasztecik znajduje się w Szczecinie przy al. Wojska Polskiego 46, można tu dojść z dworca kolejowego w 25 min. (przez ul. hetmana Stefana Czarnieckiego, ul. Potulicką i pl. Zwycięstwa) lub dworca autobusowego w 20 min (przez ul. księcia Świętopełka, ul. Dworcową, Al. Niepodległości, Bramę Portową i pl. Zwycięstwa). Bar "Pasztecik" jest otwarty od poniedziałku do piątku od 10 do 19, w soboty - od 10 do 16, w niedziele nieczynne.

wtorek, 22 października 2013

Gościniec u św. Jacka w Kamieniu Śląskim

Św. Jacek urodził się pod koniec XII stulecia w szlacheckim rodzie Odrowążów. Studiował teologię i prawo, otrzymał święcenia kapłańskie. Podczas podróży do Rzymu ze swoim krewnym Iwone, ówczesnym biskupem krakowskim i kanclerzem Leszka Białego, spotkał się z Dominikiem Guzmanem, późniejszym świętym i założycielem zakonu dominikanów. Właśnie z dominikanami związał swoją dalszą działalność. Zakładał kościoły i klasztory na Śląsku, Pomorzu Gdańskim i Rusi Kijowskiej. Według legendy podczas głodu po najazdach tatarskich karmił ubogich pierogami własnego wyrobu. Stąd, jak pisze ks. Antoni Talara, przylgnął do niego przydomek "św. Jacka z pierogami". Na obrazach przedstawia go się jednak jako dominikanina przechodzącego przez rzekę po rozłożonym płaszczu lub ratującego chłopca przed utonięciem, co wedle kolejnego podania zdarzyło się nad Wisłą pod Wyszogrodem. Obecnie jest głównym patronem archidiecezji katowickiej i opolskiej.

Linia Odrowążów w Kamieniu Śląskim wymarła pod koniec XVI wieku, a wybudowany przez nich zamek przechodził przechodził z rąk do rąk. Przez większość wieku XIX i do końca wojny zamek pozostawała w rękach rodu Strachwitzów. 22 stycznia 1945 roku do Gross Stein wkroczyły wojska radzieckie, na zamku urządzono szpital, a potem, po przejęciu przez władze polskie - dom dziecka. Po rozbudowaniu pobliskiego lotniska do zamku ponownie wprowadziło się wojsko. Był jeszcze wtedy prawdopodobnie kompletnie umeblowany. Dzieła zniszczenia dopełnił pożar w 1970. Po nieudanych próbach odbudowy w latach 80. XX wieku zamek na początku kolejnego dziesięciolecia przejęła diecezja opolska. Przystąpiono do odbudowy, która trwała niespełna cztery lata, dała jednak wspaniałe efekty. Niestety obiekt dostępny jest do zwiedzenia w bardzo małej części, ze względu na funkcjonujący w nim hotel i centrum konferencyjne. Przy restauracji pałacu remontu doczekały się też dawne budynki mieszkalne przeznaczone dla służby. W jednym z nich znalazł się Gościniec u św. Jacka, który wabi domowym jedzeniem i wypiekami.

Kuchnia jest typowo śląska. Można też zamówić pierogi, chociaż niekoniecznie wg przepisu św. Jacka. Ja nie mogłem sobie jednak odmówić typowo śląskiej kaszanki, zwanej tutaj krupniokiem. I się nie zawiodłem. Krupniok został podany ze świeżutkim pieczywem i przysmażoną cebulką. Był bardzo dobrze przyrządzony, nie wysuszony, przyprawiony pieprzem i majerankiem wprost rozlewał się na talerzu i w ustach. Na deser można było zamówić także domowe ciasto, jednak dla samego krupnioka warto Kamień Śląski odwiedzić.

Gościniec św. Jacka w Kamieniu Śląskim 13.07.2012

Pałac w Kamieniu Śląskim 13.07.2012

Informacje praktyczne: Gościniec św. Jacka znajduje się w Kamieniu Śląskim przy ul. Parkowej 1A, można tu dojść z przystanku PKS w 5 min. (przez ul. Parkową) lub dworca kolejowego w 50 min (stacja kolejowa Kamień Śląski leży około 2 km od centrum, idziemy drogą jezdną na południe do Kamienia Śląskiego, potem ul. Wapienną i ul. św. Jacka). Gościniec jest otwarty od poniedziałku do piątku od 12 do 17, w soboty - od 11 do 18, w niedziele - od 12 do 18; park przypałacowy od 8 do 20, a pałac można zwiedzać tylko w niedziele od 13 do 17 z przewodnikiem .

wtorek, 15 października 2013

Wurst Kiosk w Gdyni

Niemcy od zawsze kiełbasą stoją, produkuje się jej tam grubo ponad tysiąc gatunków. Każdy region ma swoją specjalność, w każdym można jednak dostać coś, co jest charakterystyczne dla kiełbasianych wyrobów tego kraju w ogóle - małe smażone kiełbaski. Smażona kiełbaska i kajzerka to prawdopodobnie jedna z najbardziej znanych niemieckich przekąsek. Jest ich ogromny wybór, od najpopularniejszych - bratwurst (grillowana) i bockwurst (z wody) - po różne modyfikacje, jak currywurst (posiekana na kawałki z mieszanką indyjskich przypraw i polana ketchupem) czy przyprawiona szczypiorkiem i natką pietruszki lub gorczycą i podawana razem domową kiszoną kapustą.

Po raz pierwszy spróbowałem jej w plażowej budce między Herringsdorf a Ahlbeck. Potem żałowałem już tylko, że po kolejną porcję trzeba zawsze udać się za naszą zachodnią granicę i wśród licznych polskich lokali fast-foodowych brakuje takiego, który podawałby ten specjał. Stąd bardzo ucieszyło mnie pojawienie się sieci Wurst Kiosk - na ten moment w Warszawie i Gdyni, w postaci zarówno stacjonarnej, jak i food-trucków. W Gdyni specjał znaleźć możemy na ulicy Świętojańskiej.

Ulica Świętojańska to jedna z głównych w Gdyni. Była pierwszą, poza tymi prowadzącymi bezpośrednio do morza i portu, która została wybrukowana i na której skoncentrowano nową zabudowę. Jej reprezentacyjność docenili także Niemcy, przemianowując ją po zajęciu Gdyni na Adolf Hitler Straße. Obecnie przy Świętojańskiej znajdują się liczne luksusowe butiki, banki i kancelarie prawnicze. To właśnie na podwórzu przycupniętej na rogu ulic Świętojańskiej i Józefa Wybickiego modernistycznej kamienicy pod adresem 41A znalazł się pierwszy w Gdyni Wurst Kiosk.

Kiosk jest niewielki i brak na razie przy nim jakiegoś ogródka. Jednak tuż za kamienicą, przy której go umieszczono, znajduje się park miejski z pomnikiem Harcerza, więc miejsce, aby usiąść i skonsumować podanego na papierowej tacce z nieodłącznymi belgijskimi frytkami "wursta", zawsze się znajdzie. Próbowaliśmy currywurst (wyrazista, w słodkawym sosie)i bockwurst (przyprawione solą, białym pieprzem i pietruszką). Obydwie przepyszne, tak jak grube frytki podane z ketchupem i sosem.

Do popicia wybraliśmy również kultowy niemiecki napój - Fritz-kolę (a właściwie Fritz-limo). Jest osiem odmian smakowych, od lemoniady po napoje kawowe z dużą zawartością kofeiny. Napój wymyśliła dwójka niemieckich studentów z Hamburga - Lorentz Hampl i Mirco Wiegert - którzy chcieli stworzyć odpowiednik coli. Po wymyślonej w 2002 Fritz-koli przyszedł czas na różne smaki owocowe pod nazwą Fritz-limo, sprzedawane do dzisiaj - ze względów ekologicznych - wyłącznie w szklanych butelkach i posiadające jako logo podobizny jej dwóch twórców.


Gdynia, Świętojańska 41A, Wurst Kiosk 21.07.13


Fritz-limo melonowe 21.07.13


Informacje praktyczne: Wurst Kiosk znajduje się w Gdyni przy ul. Świętojańskiej 41A, można tu dojść z dworca kolejowego w 12 min. (przez ul. 10 lutego) lub na nabrzeża i mariny (przez skwer Tadeusza Kościuszki) lub w 15 min. z dworca autobusowego (przez ul. Dworcową i ul. 10 lutego). Otwarte od poniedziałku do soboty od 12 do 19, w niedziele - od 13 do 19.

wtorek, 8 października 2013

Wieża Wodna w Pszczynie

Jan Gustaw Grycz urodził się w XIXw. Po studiach na Politechnice w Zurychu jeszcze przed rozpoczęciem I wojny światowej rozpoczął pracę jako konstruktor w firmie Bobrowski i s-ka zajmującej się wykonywaniem robót betonowych i żelazobetonowych. Po roku został przeniesiony do Gieorgiewska na Kaukazie, by założyć i prowadzić oddział firmy, gdzie m.in. kierował budową mostów linii Carycyńskiej i kolei Władykaukazkiej. Tam też poznał swoją przyszłą żonę, Rosjankę Darię Marczenko, z którą w 1921 roku powrócił do Polski, gdzie wraz z bratem Jerzym założył firmę budowlaną. Był radnym, biegłym i ławnikiem sądowym, po II wojnie światowej był kierownikiem Wydziału Komunikacji w Pszczynie, kontynuował również pracę jako budowlaniec m.in. przy zaporze i wodociągach w Goczałkowicach.

Firma Gryczów w okresie międzywojennym była wykonawcą wielu dużych projektów, w tym mostu nad Sołą w Kobiernicach oraz mostu nad Pilicą w Białobrzegach, będącego ówcześnie najdłuższym mostem żelbetowym w Polsce. Jan Gustaw Grycz projektował również wynalazki, na które otrzymywał patenty. W latach 1927-28 przy obecnej ul. Jana Kilińskiego w Pszczynie wybudował wieżę wodną, która przez lata służyła utrzymywaniu stabilnego ciśnienia w miejskich wodociągach. Była tu także łaźnia, w której mieszkańcy zażywali kąpieli i relaksowali się podczas masażu. Po II wojnie w wieży mieściły się zakłady: fryzjerski i kosmetyczny, centrum językowe i rozgłośnia radiowa. Na początku XXI wieku niszczejący już budynek odkupił od miasta prywatny przedsiębiorca, który po czterech latach remontu otworzył pub i restaurację inspirowane fantastycznymi wizjami Herberta Georga Wellsa.

To właśnie przede wszystkim dla niezwykłego steampunkowego wystroju trzeba Wieżę Wodną w Pszczynie odwiedzić. Po wejściu nie widać jeszcze od razu wielu niezwykłości. Windą jedziemy na ostatnie, siódme piętro, do zlokalizowanej tam restauracji (na niższych poziomach jest pub, ale w tych godzinach, w których zajrzeliśmy do Wieży, był jeszcze nieczynny). Dopiero tu, po otwarciu drzwi futurystycznej windy, czujemy się jakbyśmy wsiedli w wehikuł czasu, który przeniósł nas do jakiegoś równoległego świata przyszłości z wizji dziewiętnastowiecznej fantastyki. Wszystko jest zaprojektowane i wykonana z dbałością o najmniejszych szczegół. Krzesła przypominają trochę fotele dentystyczne z XIX wieku, a pod szklanymi blatami stołów można dostrzec różne, złożone głównie z kół zębatych, mechanizmy. Gdyby było mało - mechanizmy co jakiś czas się uruchamiają i wykonują kilka nieoczekiwanych obrotów. Całości dopełnia rozciągający się na całą Pszczynę niesamowity widok. W końcu jesteśmy prawie 40 metrów nad ziemią.

O jedzeniu nie napiszę dużo, bo i niewiele zjedliśmy w Wieży. Zdecydowaliśmy się na kawę i deser. Fondant czekoladowy, puree z jabłka, lody waniliowe. Ciasto, zrobione z gorzkiej czekolady, po prostu rozpływało się w ustach. Nic dodać, nic ująć. Po prostu warto wrócić aby spróbować czegoś jeszcze, mimo że ceny do najniższych nie należą.

Wieża Wodna w Pszczynie, fondant czekoladowy 25.11.2013


Wieża Wodna w Pszczynie 25.11.2013


Wieża Wodna w Pszczynie 25.11.2013


Wieża Wodna w Pszczynie 25.11.2013

Wieża Wodna w Pszczynie 25.11.2013

Wieża Wodna w Pszczynie 25.11.2013

Informacje praktyczne: Wieża Wodna znajduje się w Pszczynie przy ul. Jana Kilińskiego 2, można tu dojść z dworca kolejowego w 10 min. (przez ul. Tadeusza Kościuszki i ul. Wojciecha Kofantego) lub Rynku (przez ul. Bolesława Chrobrego i ul. Wojciecha Korfantego) lub w 20 min. z dworca autobusowego (przez ul. Męczynników Oświęcimskich, ul. Dworcową, ul. Mikołaja Kilińskiego). Otwarte codziennie od 12 do 23.

wtorek, 1 października 2013

Kukutu w Jeleniej Górze

Obecna ulica Nowowiejska w Jeleniej Górze biegnie w spokojnej okolicy, wśród cichych jednorodzinnych domków, przez co wydaje się nieco senna. Prowadzi od centrum do Wzgórza Zamkowego. Powstała w XIX wieku i wówczas prowadziła do wybudowanego w latach 1855-1860 na zboczu wzgórza pięknego parku z pawilonem widokowym na skałce, z grotami wśród innych skałek, gajami rododendronów i stawem. Właścicielem pałacyku zwanego Paulinum (od św. Pawła) był kupiec Richard Kramsta. Wtedy też ulica (1929) otrzymała nazwę Kramstaweg ("gościniec Kramstów"). W kolejnych latach, z uwagi na polityczne przemiany i zawirowania, folwark i zameczek przejęła NSDAP dla Hitlerjugend. Po wojnie obszar ten otrzymał nazwę Nowa Wieś i stąd też polska nazwa – ulica Nowowiejska.

Podczas spaceru tą niewielką uliczką w pewnym momencie dostrzegamy "przysiadłego" na budynku sympatycznego czarnego puszystego stworka, który zdaje się mówić A kuku! Tu jestem! Kuku! Tu Cafe! Kukutu Cafe ma niecałe dwa latka, jest więc stosunkowo nowym elementem w jeleniogórskim krajobrazie gastronomicznym, a jednak z pewnością wartym odwiedzenia.

Lokal zlokalizowano na parterze domu mieszkalnego z początku XX wieku w miejscu dawnego sklepu spożywczego. Poza podstawowym wachlarzem kaw i słodkich dodatków, są też sałatki. Gdy odwiedziliśmy Kukutu w jesienny poranek, do wyboru były cztery. Tylko cztery albo aż cztery! Sałatki są niezwykłe, przyrządzane ze świeżych i naturalnych składników, a ich rozmiar pozwala spokojnie zaspokoić poranny apetyt.

Pierwszą sałatkę, którą zamówiliśmy, tworzyły granaty ułożone na rukoli wymieszanej z żurawiną, wędzonym białym serem, pysznym sosem i małymi szklistymi czerwonymi jagodami, których nie udało mi się zidentyfikować. Drugą - kawałki grillowanego kurczaka ułożone na liściach sałaty rzymskiej i melona, posypane orzechami i płatkami migdałów. Obydwie - przepyszne. Nawet dla kogoś, kto za warzywami na co dzień za bardzo nie przepada.

Jak zapewnia właścicielka - w menu pojawiają się i inne smakołyki, ale widocznie nie o tak wcześniej porze w sobotę. Niemniej i dla samych sałatek warto tutaj przybyć

Jelenia Góra, ul. Nowowiejska w okolicy ul. Aleksandra Fredry, widok w stronę centrum 28.09.13

Jelenia Góra, Kukutu Cafe 28.09.13

Jelenia Góra, Kukutu Cafe 28.09.13


Informacje praktyczne: Kukutu Cafe znajduje się w Jeleniej Górze przy ul. Nowowiejskiej 27, można tu dojść w 15 minut z dworca kolejowego (ul. 1 Maja i Al. Wojska Polskiego) lub Rynku (ul. Marii Konopnickiej, ul. 1 Maja, ul. Sebastian Klonowica) lub 20 minut z dworca autobusowego (przez Rynek). Otwarte od poniedziałku do piątku od 10 do 19, w soboty od 11, w niedziele - nieczynne.

wtorek, 24 września 2013

Lokomotywa w Puszczykowie

116 lat temu w Puszczykowie zaczęły zatrzymywać się pociągi weekendowe, a już w 1901 roku Unterberg (dzisiaj Puszczykowo) znalazł się w codziennych rozkładach kolei niemieckich. Był to okres, kiedy w wielkich ówczesnych miastach - zatem i w Poznaniu - nastała moda na podmiejskie wycieczki. Dzięki temu w Puszczykowie powstało wiele restauracji, pensjonatów i podmiejskich rezydencji, które całkiem licznie przetrwały do dnia dzisiejszego.

W dwudziestoleciu międzywojennym ruch był tak duży, że pociągi z Poznania przejeżdżały nieraz nawet co 10 minut, a linia otrzymała drugi tor, by ruch lokalny nie kolidował z pociągami dalekobieżnymi. Dzisiaj ruch na stacji jest dużo skromniejszy. W Puszczykowie zatrzymuje się 13 par pociągów REGIO kursujących między Poznaniem a Lesznem (chociaż pojedyncze relacje docierają do Krzyża) oraz 2 pociągi dalekobieżne do Jeleniej Góry ("wracają" jako pociągi interREGIO i nie mają postoju handlowego w Puszczykowie).

Mimo że pociągi zatrzymują się tu nadal, dworzec nie pełni już swoich funkcji. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy mieli na pusty budynek po dworcu znaleźli pomysł. Julita i Łukasz Taisner wyremontowali dworzec i uruchomili w nim jedyną w swoim rodzaju restaurację. Trzy odrębne pomieszczenia są pełne kolejowych akcesoriów i starych fotografii, które przypominają dawny urok kolei. Żałować można tylko, że zaledwie cztery pokazują dawne Puszczykowo.

Do restauracji wchodzi się od strony parkingu, a samo wejście wygląda niepozornie. Jednak już za pierwszymi drzwiami wita nas niezwykły świat kolei. Główna sala to dawna poczekalnia, gdzie siedząc przy stolikach można podziwiać przejeżdżające (niestety nie za często) za oknem pociągi. Przechowalnia bagażu i kasy zostały przekształcone na pub w angielskim stylu, a pokój zawiadowcy - na dodatkową salę idealną na spotkanie przy kawie.

W karcie dań sporo, ceny znośne. My spróbowaliśmy tylko pizzy, za to w dwóch odmianach - serowej (z czterema gatunkami, które jednak nie były tak wyraziste, jak można by tego oczekiwać) oraz rzeźnickiej (z boczkiem, szynką, salami i kabanosem). Ta druga okazała się zdecydowanie lepszym wyborem, a dodatków było naprawdę dużo. Cienkie i chrupiące ciasto oraz podane wcześniej "czekadełko" w postaci sałatki z orzechami i serem camembert sprawiło, że wizytę należy uznać za udaną.

Zaskakujący okazał się również sposób płatności. Można oczywiście zwyczajnie, gotówką, ale można również... przelewem. Po zadeklarowaniu takiej chęci otrzymuje się kartonik z wypisanym numerem konta oraz rachunek. Płatności można dokonać w domu, a zaufanie jakim w ten sposób obdarzają klienta właściciele lokalu, jeszcze bardziej zachęca do kolejnej wizyty.


dworzec kolejowy Puszczykowo, widok od strony peronów, 17.09.2013

przejazd na linii kolejowej nr 271 Wrocław Główny - Poznań Główny na stacji Puszczykowo, 17.09.2013

pozostałości wojenne - dawny schron wartownika przy peronie 2 stacji Puszczykowo, 17.09.2013

Restauracja Lokomotywa na dworcu kolejowym Puszczykowo, na stołach znajdują się modele pociągów, 17.09.2013

wszystkie sale pełne są kolejowych pamiątek - pod barem Restauracji Lomokotywa na dworcu kolejowym w Puszczykowie, 17.09.2013

kolejowa instalacja w holu Restauracji Lokomotywa na dworcu kolejowym w Puszczykowie, 17.03.2013


Informacje praktyczne: restauracja Lokomotywa znajduje się na dworcu kolejowym Puszczykowo, otwarta codziennie od 12 do 22, najłatwiej dotrzeć pociągiem z Poznania (17-18 minut jazdy, 13-15 połączeń w dobie, ostatnie o 22:08 do Poznania i 23.14 do Leszna).